Jesienią często trudno ubrać się stosownie do pogody. Poranne przygruntowe przymrozki potrafią w ciągu dnia ustąpić godzinom o temperaturze na tyle wysokiej, że zdejmujemy z siebie kurtki i czapki. Kiedy jednak wracamy z pracy czy szkoły, temperatura znów spada i powraca chłód. Oczywiście gdy ktoś z domowników namawia nas na wzięcie ze sobą czapki czy dodatkowego swetra, traktujemy to jako zamach na naszą niezależność i odmawiamy.
Już kilka razy tak zmarzłam, że postanowiłam nosić przy sobie jesienny zestaw przetrwalnikowy – kilka drobiazgów, które mogą uratować… zmarznięty tyłek.
- Komin i mitenki
Panaceum na brak czapki i rękawiczek. Wełniany ciepły komin oddaje nieocenione usługi. Może wystąpić w roli szalika, czapki a nawet dodatkowego swetra. Rękawiczki bez palców ochronią dłonie, a jeśli są długie (te na zdjęciu akurat nie są), można je potraktować jako getry czyli dodatkowe ocieplacze na przedramiona albo łydki.
2. Golf
Kark, plecy i szyję uratuje komin. Brak szalika odczuwamy boleśnie, ale usiłujemy podstawiać kołnierz kurtki albo naciągać wystające spod niej kawałek swetra. Nie lepiej zapatulić się w ciepły golf? Zwinięty na dnie torebki zajmuje niewiele miejsca.
3. Getry.
Rzecz niezbędna dla amatorek paradowania jesienią i zimą w spódnicy albo w cienkich leginsach. Zastąpią ciepłe rajstopy, ochronią nogi, zastąpią rękawiczki…
Komin, golf, mitenki i getry – dobrze coś z tego zestawu bojowego mieć zawsze przy sobie. Jeśli na co dzień jeździmy autem, warto też mieć w nim koc, dodatkowy sweter i skarpety. Oczywiście nikt korzystający z samochodu nie wierzy, że samochód czasem się psuje i nadejść może dzień, kiedy trzeba będzie zostawić maszynę pod biurem i ruszyć piechotką do przystanku autobusowego. Fakt, że wyszłaś z domu lekko odziana, bo przecież jeździsz samochodem i zaraz tam sobie nagrzejesz, a potem musisz tylko szybko przebiec firmowy parking i… nie będzie miał żadnego znaczenia.